Podróż Møn – maleńka duńska wyspa skarbów
Wyspa Møn słynie przede wszystkim z białych, kredowych klifów, najwyższych spośród tych, które są położone nad Morzem Bałtyckim. Nic więc dziwnego, że będąc w Danii chcieliśmy ją zobaczyć. Dojazd na nią i powrót w sensownym czasie jest praktycznie możliwy tylko samochodem, chyba, że ktoś ma sporo czasu lub przyjechał na dłużej.
Ostatnią miejscowością na Zelandii, przed wjazdem na wyspę jest Kalvehave. Właściwie warto się tam zatrzymać głównie po to …, bo sfotografować stamtąd wyspę Møn i wiodący na nią 745-metrowy Mønbroen, zwany też Mostem Królowej Aleksandry. Warto pamiętać, że most, otwarty w 1943 r., nie łączy wyspy ze stałym lądem, ale dwie wyspy – największą w Danii ('stołeczną' Zelandię) i jedną z mniejszych, ale najpiękniejszych - Møn.
Mieliśmy szczęście i zatrzymaliśmy się akurat vis a vis lokalnego kościoła – Kalvehave kirke. Widok wokół był niemal sielankowy. Pola skoszonego zboża lub warzyw, świetnie utrzymane domki z duńską flagą. A na wzniesieniu gotycki kościółek z cmentarzem. Kwintesencja duńskiej wsi. Zaś most – istotnie jest ciekawy i ma tylko jedną wadę – brak punktu widokowego tuż przed nim lub za nim ;-).
Głównym, jeśli nie jedynym, miastem na wyspie Møn jest Stege. Położone między … zatoką Stege i jeziorem Stege ;-). Trudno zabłądzić lub się pomylić ;-).
To ważne miejsce na wycieczce, dlatego, ze to tutaj najlepiej zjeść i zaopatrzyć się w ewentualny prowiant i napoje. Inne miejscowości na wyspie to z całą pewnością wioski i wybór może być tam mniejszy.
Miasteczko – jak każde w Danii – jest czyste i schludne. Budynki – zarówno publiczne jak i prywatne – odnowione, a ludzie mili, spokojni i uczynni. Dominuje niska zabudowa, sporo o często o konstrukcji z pruskiego muru, z obowiązkowo odsłoniętymi i udekorowanymi oknami. Co do skandynawskich zawsze odsłoniętych okien istnieją dwa wytłumaczenia. Według bardziej wzniosłego – ludzie wychowani w protestanckiej świadomości wszechobecności Boga (nie tyko w kościele) podkreślali, że nie mają się czego wstydzić także w domu. Według drugiej, bardziej frywolnej – chodziło o kontrolę nad żonami marynarzy – aby uniemożliwić im wykazanie się rażącą niewdzięcznością podczas nieobecności mężów ;-).
Spośród kilku zabytków chcieliśmy zobaczyć miejscowy XIII-wieczny kościół św. Jana – ale akurat tego dnia był zamknięty. Przeszliśmy się więc po mieście i postanowiliśmy zjeść w nim lunch.
W Stege jest kilka lokali gastronomicznych, ale my wybraliśmy ten najlepiej ulokowany, czyli na głównym i jedynym placu miejskim. Miła i atrakcyjna kelnerka poleciła nam brunch zamiast lunchu, z czego skorzystaliśmy. Duńczycy mają świadomość, że tradycyjna kuchnia ich przodków (podobnie jak większość z naszej szerokości geograficznej) wymaga daleko idących korekt. Dlatego nie kultywują ciężkich tradycyjnych potraw, lecz stawiają na nowoczesność, modyfikacje i zdrowe składniki. Mieliśmy zatem coś a la skandynawskie meze – wszystkiego po trochu - warzywa, owoce, rybę, bekon, kiełbaski, sery, naleśniki, dżem, na ciepło i na zimno etc. W sumie zdrowe i sycące (i pasujące do duńskiego piwa), a i cena – jak na duńskie warunki – była do przyjęcia (w cenie obiadu w restauracji u nas) ;-).
Dokończyliśmy więc spacer i mijając Mølleporten – jedyną ocalałą bramę dawnych murów miejskich udaliśmy się dalej.
Zatrzymaliśmy się w Keldby, małej wsi kilka kilometrów za Stege. Niewiele idealnie utrzymanych, kolorowych domków, niektóre w konstrukcji szachulcowej, kryte strzechą. W tle wiatraki widać było wirniki siłowni wiatrowych – tradycja i nowoczesność ;-).
Naszym celem był Keldby Kirke, niewielki, ceglany gotycki kościołek z XIV w. o znakomitych proporcjach. Ale jeszcze ciekawiej prezentuje się jego wnętrze. Ściany i sklepienie dekorują bowiem dwie grupy malowideł – starsze z XIII i XIV w. oraz nowsze – z końca XV w.
Pierwsze z nich usytuowane są na ścianie oddzielającej prezbiterium oraz ścianie bocznej nawy. Przy czym na łuku tęczowym widoczne są m.in. sceny z Apokalipsy (Objawienia) św. Jana.
Z kolei cale sklepienie udekorowane jest freskami anonimowego malarza z XV w., zwanego Mistrzem z Elmelunde. Przedstawiają one wydarzenia biblijne z księgi Genesis oraz Ewangelii. Aczkolwiek poziom maestrii lokalnego twórcy odbiega od ówczesnej europejskiej czołówki, tym niemniej jest to niezwykle ciekawy widok. Pokazuje, w jaki sposób Biblia była odbierana przez niepiśmienne jeszcze chłopstwo na duńskiej prowincji. Cechą wspólną wielu scen jest duży ładunek ekspresji oraz dosłowność czynności sprawców Rzezi Niewiniątek czy męki Chrystusa. W niektórych scenach (np. Zwiastowanie) słowa postaci (w tym przypadku archanioła Gabriela i Marii) z Ewangelii są zapisane na tzw. filakteriach, odpowiednikach dzisiejszych komiksowych dymków. Rzuca się w oczy dość wąska paleta barw – ograniczona przede wszystkim do żółcienia (niby złota), zieleni, ceglastej czerwieni oraz granatu. Były to bowiem czasy, kiedy to malarze sami musieli przygotować swoje farby, a poszczególne barwniki (szczególnie złoto, błękit, karmazyn czy cynober) były bardzo drogie i … ekologiczne (pozyskiwane z minerałów lub źródeł organicznych). W każdym razie odczytywanie zawartej na sklepieniu średniowiecznej Biblii Pauperum to fascynujące zajęcie (w zasadzie jedna ze scen pozostała dla nas nadal zagadką).
Duńskie kościółki, nawet pozbawione malowideł, posiadają pewien niesamowity urok. Niewielkie, z dekoracją ograniczającą się praktycznie do elementów funkcjonalnych – jak ołtarz (tu przykład snycerki z początków XVI w, z figurą św. Andrzeja), ławki, organy i kazalnica. Ta ostatnia także drewniana, jest dokładnie datowana – na 1586 r. A gdyby ktoś miała wątpliwości, które z wyznań jest posiadaczem świątyni – schody na kazalnice zdobią niewielkie medaliony z podobiznami Marcina Lutra i Filipa Melanchtona. Każdy metr użytkowy powierzchni jest wykorzystany, a wszystko jest czyste, schludne i uporządkowane.
Jeszcze jeden typowo duński element wystroju rzuca się w oczy – model żaglowca podwieszony pod sufitem. Typowy fragment dekoracji protestanckich kościołów w krajach morskich.
Z tablic informacyjnych dowiedzieliśmy się, że nabożeństwa odbywają się w każda niedzielę na przemian w Elmelunde i Keldby, a proboszczem parafii od 1996 r. jest kobieta, pastor Kirsten E. Weile.
Teren wokół kościoła tradycyjnie zajmuje cmentarz. Duńskie nekropolie są bardzo specyficzne. Zamiast znanych nam masywnych kamiennych grobowców na dokładnie skoszonej trawie leżą lub stoją niewielkie kamienne płyty. Zawierają imię i nazwisko osoby zmarłej (czasem samo imię), czasem ewentualnie drobne informacje, sugerujące zawód (np. instrument muzyczny czy … pług), figurkę ptaszka czynny drobny szczegół. Widać, że służą bliskim osoby zmarłej i nie jest ich celem pokazanie hojności, zamożności czy pozycji społeczne rodziny. Odwrotnie niż u nas. Ale trudno by było inaczej, skoro cała duńska architektura wypływa z systemu wartości akceptowanego przez społeczeństwo – równości, pracowitości, porządku i skromności. W wszystkie płyty nagrobne toną w pięknie pielęgnowanej zieleni, drzewach, krzewach i kwiatach.
Gdy doszliśmy do końca cmentarza zobaczyliśmy, że w Keldby kończy się jezioro Stege. Zaś na łąkach obok niego jest … pole golfowe, używane oczywiście :-).
Naszym kolejnym przystankiem była wieś Elmelunde. Centrum wyznacza biała wieża kościoła – Elmelunde Kirke. Świątynie jest starsza i większa od siostrzanej w Keldby, ale zbudowana według podobnego schematu – zorientowana, jednonawowa z wieżą u szczytu i niższym prezbiterium. Chociaż budowaną ją między XI a końcem XV wieku, znakomicie spełnia wzorzec prowincjonalnego kościoła protestanckiego. Najstarsza część – prezbiterium - powstała w 1085 r. . z kamienia. Wieża jest o przeszło cztery stulecia późniejsza.
Tu, w Elmelunde kirke w 1871 r. odkryto pod warstwą białego tynku XV-wieczne freski. Bezimiennego autora nazwano zatem Mistrzem z Elmelunde. Ten sam twórca udekorował i sąsiedni kościół w Keldby. Tematyka przedstawień jest podobna – sceny biblijne. Kolorystyka również – jedynie czerwień jest ciemniejsza – w odcieniu bordowym. W odróżnieniu od Keldby malowidła Mistrza obejmują jednak również prezbiterium – na ołtarzem widnieje przedstawienie Trójcy Świętej zwane 'Tronem Łaski'. Poza tym wyróżniały się jeszcze przedstawienia Sądu Ostatecznego oraz historia stworzenia Adama, Ewy jego z żebra, grzechu pierworodnego i wygnania z raju.
Z kolei inne elementy wyposażenia świątyni są młodsze niż w Keldby. Kazalnica – ozdobiona rzeźbami ewangelistów i Chrystusa oraz ołtarz pochodzą z połowy XVII w. i były darem córki oraz zięcia króla duńskiego Chystiana IV. Monogram króla (C4) wpisany jest w górnej częsci ołtarza. Nie przepadam za barokiem, ale na szczęście ten protestancki jest oszczędniejszy w formach i środkach wyrazu. Aczkolwiek nie do końca rozumiem, czemu snycerze wykonujący ołtarz i kazalnicę ozdobili je postacią aniołka wspinającego się na drabinie? Co ciekawe po odsłonięciu fresków anioł z ołtarza czyni to w stronę krzyża.
I w tym przypadku wnętrze kościoła jest proste, skromnie, pogodnie i funkcjonalnie urządzone, podobnie jak w Keldby. Ma tylko nowsze organy i … większy model statku pod sklepieniem ;-). Oraz – co mnie akurat ucieszyło - witraż :-), a także kącik dla dzieci z materiałami do rysowania. I jeszcze jeden szczegół, który niesamowicie nam się spodobał – kościół był pełen … kwiatów słonecznika. Przy każdej ławce jest przytwierdzony miniaturowy metalowy wazonik z wodą, mieszczący dokładnie jeden kwiatek. Szliśmy więc nawą pomiędzy szpalerem małych słoneczników. Także ołtarz, przedstawiający rzeźbiarską grupę Ostatniej Wieczerzy, był udekorowany słonecznikami. To wszystko razem sprawiło, że w obu kościołach odczuwaliśmy przyjazną i sprzyjającą skupieniu atmosferę.
Cmentarz w Elmelunde nie różni się specjalnie od innych duńskich nekropolii. W odróżnieniu od Keldby jest położony na lekkim wzniesieniu, a niedobór drzew zastępują krzewy. Ciekawostką jest mechanizm samozamykającej się furtki – mieliśmy się zetknąć w takimi w przyszłości na Bornholmie. Obok niej znajdowały się urządzenia do pielęgnacji cmentarza – szpadel, grabie, konewka – służące wszystkim i jak było widać przez nikogo nie zagarniane.
Zamiast pola golfowego kościelno – cmentarne wzniesienie - wzgórze byłoby zbyt daleko idącym określeniem – sąsiaduje z … placem zabaw dla dzieci. A wokół kilka kolorowych i świetnie utrzymanych domków, tonących w kwiatach i zieleni. Czyli jak wszędzie wokół … Ech, żeby nasze wioski tak wyglądały …
Głównym celem naszej wyprawy były kredowe klify na wyspie Møn. Aby do nich się dostać, należy zaparkować przy GeoCenter Møns Klint. W tym na poły muzeum, a na poły ośrodku informacji turystycznej można zakupić pamiątki, napoje i dowiedzieć się sporo o budowie geologicznej i przeszłości klifów. Np. zobaczyć skamieliny dawnych gadów (zapamiętaliśmy niejakiego Mosasaura). Ale ograniczyliśmy swój pobyt tam do minimum i udaliśmy się w stronę wybrzeża. Było już popołudnie i słońce świeciło w stronę a nie od morza. Może to pogarszało oświetlenie klifów, ale na pewno uprzyjemniało wędrówkę wzdłuż nich. Zarówno gorą – w lesie pełnym powyginanych wiatrem drzew, jak i na dole, wąskim przesmykiem pomiędzy kredową ścianą a lądem.
Klify dochodzą do wysokości prawie 130 m. n.p.m., nalezą zatem do … największych wzniesień w Królestwie Danii ;-). Na ich szczycie drzewa niekiedy już tyko korzeniami wrosłymi w kredowe podłoże trzymają się przed upadkiem w stronę morza.
Cóż – opisywania urody kilkukilometrowego kredowego wybrzeża nie ma sensu. Wystarczy popatrzeć :-). My, zachwyceni widokiem, postanowiliśmy przyjechać tu jeszcze raz, ale tak, aby nocować na wyspie i zobaczyć klify od strony morza z rana. Dołem i góra przeszliśmy odcinek stanowiący mniej więcej 1/4 długości klifów, ale w ich najwyższym punkcie. Warto było! Ścieżki i punkty widokowe są dobrze przygotowane i oznaczone, a widoki wspaniałe.
Powróciliśmy zatem do punktu wyjścia, mijając już zamknięte GeoCenter Møns Klint, obok którego urządzono … plac zabaw dla dzieci. Małym Duńczykom to naprawdę jest dobrze, wszędzie o nich myślą ;-).
Ostatnim punktem naszego programu było Liselund. Miejsce reklamowane jako jedyny na świecie zamek, czy tez raczej pałac kryty strzechą. Kwestia spornego nazewnictwa wynika ze specyfiki języków germańskich. Slott, tak jak niemieckie schloss, dotyczy zarówno rezydencji nazywanych przez nas pałacami, jak i zamków obronnych. Podobnie jak angielskie castle (przywilej używania nazwy palace w UK poza rezydencjami królewskimi dotyczy tylko Blenheim).
Rezydencja w Liselund to według polskich kryteriów klasycystyczny dworek, z tym że istotnie kryty strzechą. Oczywiście – jak to w Danii dość skromy, ale funkcjonalny. Wzniósł go francuski hugenota Pierre Antoine Gérard Bosc de la Calmette, który najpierw uciekł przed prześladowaniami religijnym z katolickiej Francji (jakby się wstrzymał, to może dotrwałby do Wielkiej Rewolucji) najpierw do kalwińskiej Holandii, a później do ewangelickiej i tolerancyjnej Danii. Tu, na głębokiej prowincji. wzniósł rezydencję Liselund a wokół niej … angielski ogród krajobrazowy m.in. ze stawem. Globtroter, arystokrata i ciekawy świata człowiek umieścił w nim …. szwajcarską chatkę, norweski domek a nawet … chiński pawilon herbaciany ;-). na szczęście nie dołożył sztucznych antycznych ruin ;-). A wszystko to na szczycie klifu, rzut kamieniem od morza. Każdy przyzna, ze błędem byłoby nie zawitać do takiego miejsca. Gdybyśmy mieli więcej czasu, moglibyśmy pewnie dojść tu ścieżką pod klifami.
Sto lat później dostawiono nowy pałacyk, dziś mieszczący hotel i restaurację – nie wiemy czy luksusową, bo akurat była impreza zamknięta ;-).
W czasie II wojny światowej ówczesny właściciel Liselund - baron Niels Rosenkranz – jako szef lokalnego ruchu oporu, przyczynił się do uratowania grupy duńskich Żydów, którzy odpłynęli stąd do Szwecji. Warto przypomnieć, że duński ruch oporu został w całości odznaczony medalem Sprawiedliwi Wśród Narodów Świata.
Niestety, słońce zniżało się coraz bardziej, a my musieliśmy już wracać.
Jeden dzień na wyspie Møn w niczym nas nie zawiódł. Zobaczyliśmy piękne cuda przyrody, zabytkowe kościoły ze średniowiecznymi freskami, małe, ale piękne, czyste i kolorowe miejscowości, urokliwe cmentarze i niesamowitą rezydencje z ogrodem krajobrazowym. A to nie koniec skarbów tej maleńkiej wysepki. Møn liczy bowiem ledwie 10 tys. mieszkańców, mniej niż mazowieckie pipidówki w rodzaju Raciąża czy Garwolina. A czekają na nas tam jeszcze kolejny kościół ze średniowiecznymi freskami w Fanefjord, kurhany grzebalne i dolmeny z epoki brązu i neolitu oraz maleńka wysepka Nyord, raj dla miłośników ptaków. Mamy zatem nadzieję, że jeszcze tam wrócimy :-).
Zaloguj się, aby skomentować tę podróż
Komentarze
-
...a niby Dania to taki mało turystyczny kraj...
-
Przy opisie cmentarzyka w Keldby prawie się rozpłakałem z tęsknoty za Danią. Mieszkałem 3 miesiące w Roskilde, cmentarze były moimi ulubionymi miejscami spacerowymi (oprócz okolic fiordu Roskilde). JA CHCĘ ZNÓW DO DANII!!!!!!!!!!!!!!!! ;(
-
@voyager - powoli zbiera się coraz więcej;-)
@dingo - zapraszam :-)
@thorgalla - ale warto było, prawda? ;-)
@asta - miło to słyszeć (a właściwie przeczytać) ;-) -
a jeszcze mi się King Diamond przypomniał, to przecież Duńczyk :)
-
czytam i oglądam ... w odcinkach :)
jeszcze tu wrócę, pozdrawiam... -
Przez te schody na klifie mało ducha nie wyzionęłam ;) Klify od strony morza można też oglądać na statkach wycieczkowych.
Rzeczywiście duńskie kościółki są bardzo klimatyczne.I cmentarze wokół nich,zupełnie inne niż te w Polsce.
-
Mojej uwadze do tej pory Skandynawia jakoś umykała, ale widziałam i czytałam już kilka takich podróży na Kolumberze, że mnie teraz bardzo kusi ;) Inna sprawa, że widzę, że moje zwiedzanie do tej pory było jednak dość powierzchowne - ale mobilizujecie mnie, mobilizujecie ;)
-
Dziękuję za zainteresowanie i komentarze :-)
@snickers - tak naprawdę wyspa wydaje się idealna na rower :-)
@freemarti :-) :-) :-)
@milanello - dla mnie duńska prowincja to właśnie modelowa harmonia architektury z naturą i ... ludźmi, ich stylem życia etc.
@asta_77 - jesteśmy fanami Skandynawii i pomysłów mamy aż za dużo na wiele lat :-). A fanatycy mają to do siebie, że są w stanie zdobyć każdą wiedzę, bo im na tym zależy ;-) Od książkowej, poprzez internetową aż do wrażeń zasłyszanych od innych (a jak zdobędą, to nie zapominają) :-) No i radość z odkrywania mało znanych atrakcji jest znacznie większa :-) Nabiera się do nich szczególnego stosunku emocjonalnego :-). -
Tym razem to mnie zaintrygowałeś - po pierwsze jestem ciekawa skąd pomysł na tak mało znany kierunek, jak mała duńska wysepka, a po drugie skąd aż taka szczegółowa wiedza. U Ciebie zawsze dużo ciekawych informacji, ale o Madrycie łatwiej jednak coś znaleźć niż o Stege ;)
-
I bez zaproszenia bym tu zajrzał. Nie omieszzkam bowiem ominąć interesujących relacji. A ta niewątpliwie taka jest. Po drugie Danię znam, bo dwa lata tam zamieszkiwałem. Dzięki Twoim pięknym zdjęciom, zwłaszcza duńskich kościołów i cmentarzy, wróciły wspomnienia z Danii. Pamięć owych kościółków uważam za najmilszą z Danii. Owa swojskość, minimalizm, harmonia natury z człowiekiem są w Danii niesamowicie urokliwe
-
zdjęcia cudo :)
o wiedzy nie wspomnę :D -
Cóż za podróż! Mała wysepka a tak obszerna relacja fotograficzna. Zdaje się, że te fotografie już gdzieś u Ciebie plusikowałem lecz bez Twojego do nich obszernego komentarza. Wczoraj przy zimnym lechu z otwartą " ziapą " połykałem tręść opisówki. Na prawdę jestem pod wrażeniem bardzo ciekawego opisu tego zakamarka Danii. Z autopsji wiem, że to bardzo uroczy kraj na takie wycieczki ale ja niestety byłem tam kiedy mieć aparat fotograficzny to było nie lada wyzwanie, a szkoda.
Chociaż plusikowanie trwa tak długo to jednak doceniam trud tej relacji poprzez obejrzenie po raz wtóry. Dzięki za wycieczkę i ciepło pozdrawiam. -
Bang & Olufsen to z wydumanego audio kojarzę, ładne i drogie
-
Lego, Andersena i syrenkę znam, żużlem się nie interesuję, Laudrupa kojarzę, Blixen też, architektów ni w ząb :)
Dania jakoś nigdy nie była moim niebieskim balonikiem ): -
no to teraz Voyu już powinien pojechać.
-
Voyager - no to jeszcze 3 najbardziej znane: Lego, Hans Christian Andersen i kopenhaska syrenka ;-)
oraz (dla tych, którzy interesują się daną dziedziną):
sport - pokolenie piłkarzy z lat 80 i 890-tych (bracia Laudrup, Lerby, Schmeichel, Elkjaer Larsen i in.,),
żużel - m.in. Ole Olsen, Erik Gundersen, Hans Nielsen (wiele lat jeździł w polskich klubach)
film - Lars von Trier ('Przełamując fale', Tańcząc w ciemnościach', 'Królestwo' i in.),
filozofia - Søren Kierkegaard,
architektura - Jørn Utzon (opera w Sydney), Johann Otto von Spreckelsen (Wielki Łuk w La Defense w Paryżu), Arne Jacobsen (pionier modernizmu i funkcjonalizmu)
rzeźba - Bertel Thorwaldsen (Książe Józef Poniatowski i Kopernik z Warszawy),
literatura - Karen Blixen ('Pożegnanie z Afryką', 'Uczta Babette'), Martin Andersen Nexø ('Pelle zwycięzca'),
fizyk Niels Bohr, duński design (Bang&Olufsen, Bo Concept, Arne Jacobsen, porcelana Royal Copenhagen),
piwo: Carlsberg, Tuborg, Faxe ;-).
To na razie tyle ;-) -
SAS to taki ogólnoskandynawski dla mnie, a jeszcze mi się Lars Ulrich przypomniał, bo on w Danii się urodził.
-
ciekawa podróż, malunki XIII/XIV wieczne naprawdę przepiękne.
-
Bardzo się cieszę, że relacja wzbudziła zainteresowanie - dziękuję wszystkim :-)
Danię zobaczyć naprawdę warto - dobrze się dzieje w państwie duńskim :-)
@voyager - no jak to a o SASie i lotnisku Kastrup zapomniałeś ;-) -
ciekawa podróż, o tej wyspie i klifach mówił nam przewodnik podczas wycieczki na Rugię,
a teraz jeszcze taka zachęta... -
Maleńka duńska wysepka..., a jak dużo i pięknie o niej napisałeś. A zdjęcia wprost rewelacyjne są uzupełnieniem bardzo miłej podróży. Dzięki :-))
-
Z wielką przyjemnością poczytałem i z jeszcze większą obejrzałem zdjęcia... Super.
Pzdr/bARtek -
Kolejna interesująca podróż z pięknymi zdjęciami :)
-
się city postarał :)
-
Bardzo interesująca podróż. Ileż to się można dzięki Kolumberowi dowiedzieć nowego i to nie tylko w kwestii podróży :) Dzięki za zaproszenie!
-
Jak zwykle się nie zawiodłam:)
Cudowne opisy jak w podręcznikach historii sztuki, niby mówisz o krajobrazach a zaskakujesz dużymi dawkami wiedzy nt. używania barwników czy analizowaniu scen przedstawionych przez artystę :)
Na ten moment daję za to plusa bez oglądania zdjęc, do których jeszcze dzisiaj powrócę :) -
Pięknie tam!!! :)))
-
Malowniczy kraj super miejscówki odwiedziłeś
-
zastanawiałem się co mi się kojarzy z Danią i wyszło, że " Gang Olsena" i Karolina Woźniacki :)
-
nawet nigdy się nie wybierałem tam :) dobrze, że city był, to mogę obejrzeć
-
jeszcze tu wrócę, zapowiada się ciekawie
-
Voyu, czas się wybrać, tam jest naprawdę ślicznie.
-
w życiu nie byłem w Danii :)
-
Country_hopper ? Zobaczmy to.
@Piotrze - zależy, kto czego oczekuje :-)